Zapewne powiecie teraz: "Koniec ferii? Jak to? Przecież nie ma w Polsce ferii jesienią!". Macie rację - w Polsce nie ma. Jednakże ja chodzę do szkoły w Niemczech - tam kwestia ferii i wakacji wygląda nieco inaczej.
Minione dwa tygodnie spędziłam w Krakowie. W niedzielę wracam do Niemiec i od poniedziałku czeka na mnie szkoła.
Podczas wolnego odpoczywałam, spotykałam się z przyjaciółmi, gotowałam oraz smakowałam. A jeśli mówimy o smakowaniu... Mam dla Was dwie nowe recenzje! Jedna mniej, druga bardziej pozytywna...
Zacznę może od tej gorszej.
W minionym tygodniu mój Tata miał urodziny. Oprócz tego, że upiekłam mu sernik (przepis na blogu), zaprosiłam go również na obiad do Malinowego Anioła w Zielonkach. Wszystko zapowiadało się sympatycznie. Obsługa miło nas przywitała, było mało osób, więc był spokój. Wnętrze jest bardzo ładnie urządzone.
Postanowiłam zacząć nasz posiłek od Bruschetty (10,50 zł). Tata zdecydował się natomiast na tradycyjny żurek z białą kiełbasą, jajkiem i ziemniakami (11,90 zł).
No cóż... Jak zapowiadała karta: Bruschetta – bagietka zapieczona w piecu z oliwą a podana z zimnymi pomidorami, czosnkiem i świeżą bazylią. Ok, było powiedziane, że pomidory mają być zimne, ale nikt nie mówił, że bagietka również ma być zimna... Szczególnie jeśli była zapieczona w piecu. W smaku była w porządku, oprócz tego, że dominował czosnek.
Żurek natomiast w smaku również był w porządku, ale był chłodny. Jak widać dania za długo czekały na podanie...
Na drugie danie zamówiłam sałatę z grillowanym kozim serem, świeżymi warzywami i musem pomarańczowo-miodowym (24 zł). Tata miał ochotę na pizzę. Wybrał opcję z lunch menu: pizza (30cm) z mozzarellą, sosem pomidorowym i do tego dwa dowolne składniki, w tym wypadku były to pieczarki i salami (13,90 zł).
Przy sałatce pojawił się problem: nie ma sera koziego, dostawca utknął w korku... Zaproponowano mi zamianę sera koziego na camembert. Zgodziłam się... Ogólnie sałata nie była nadzwyczajna. Ser był podany na grzankach (gdybym wiedziała o tym wcześniej to nie zamawiałabym Bruschetty). Moim zdaniem było zdecydowanie za dużo cebuli. Co do musu pomarańczowo-miodowego: smakował strasznie sztucznie.
Sałatką byłam rozczarowana, ale za to pizza była cudowna! Cienkie ciasto, dużo składników - jedna z lepszych pizz jakie próbowałam (Tata się ze mną podzielił). Jedynym minusem było to, że była na brzegach przypalona.
Oczywiście nie mogło zabraknąć deseru! Postanowiliśmy, że oboje zamówimy jeden z naszych ulubionych deserów - tiramisu (12 zł). W Malinowym Aniele nie podają go w formie ciasta czy w pucharku, ale w słoikach. A jaki jest w smaku? Dobry, chociaż jak dla mnie za dużo masy, za mało biszkoptów. Do tego masa była strasznie ciężka.
Podsumowanie: Byłam nieco rozczarowana - zimna Bruschettą, chłodna zupą oraz brak koziego sera. Miłe było natomiast to, że w ramach rekompensaty za brak koziego sera odliczono mi jeden deser z rachunku.
Moim zdaniem do Malinowego Anioła najlepiej zawitać na pizzę.
Kolejną restauracją jaką odwiedziłam w tym tygodniu (a mianowicie dzisiaj) była jedna z moich ulubionych restauracji w Krakowie: Da Pietro.
Jest to przyjemna, włoska restauracja dla osób chcących dobrze i w spokoju zjeść.
Dzisiaj postanowiłam zamówić dwukolorową zupę krem z pora ze smażonymi kurkami (z menu sezonowego - 14 zł). Również Tata się na nią skusił.
W smaku była obłędna! Zarówno cudownie prezentowała się na talerzu jak i smakowała. Kurki były idealnie usmażone. Zupa była lekko skropiona oliwą, co nadawało jej dodatkowego smaku (na szczęście nie była to śmietana - nienawidzę zup doprawionych śmietaną!).
Na drugie danie wybrałam Spaghetti Frutti di Mare (spaghetti z owocami morza na białym winie z oliwą, pietruszką i czosnkiem) (29 zł). Tata skusił się na Tagliatelle z kurkami i szałwią (menu sezonowe - 26 zł).
Oba dania smakowały nieziemsko! Makarony były na punkt ugotowane, nie miały ciężkich sosów. Owoców morza było sporo (kiedyś byłam w restauracji, gdzie podano mi rozgotowany makaron z owocami morza, których trzeba było szukać, a sos był tak płynny, że makaron w nim po prostu pływał). Kurki tak samo jak w zupie były idealnie usmażone.
Miejsca na deser już nie miałam, za to Tata chętnie skusił się na Suffle al cioccolato, czyli suflet czekoladowy na gorąco z gałką lodów waniliowych (18 zł). Oczywiście dał mi do spróbowania i muszę powiedzieć, że rewelacja! Płynna czekolada w środku idealnie komponowała się z lekkim sosem malinowym i lodami waniliowymi.
Da Pietro jak zawsze mnie nie rozczarował. Obsługa baaardzo miła i troskliwa, kuchnia przepyszna! Z czystym sumieniem mogę polecić każdemu tą restaurację :)